[go: nahoru, domu]

Wilk stepowy

powieść egzystencjalna Hermanna Hessego z 1927 roku

Wilk stepowy (niem. Der Steppenwolf) – powieść egzystencjalna Hermanna Hessego z 1927, łącząca autobiografię z elementami fantastycznymi; tłumaczenie – Gabriela Mycielska.

A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż

Okładka wydania niemieckiego
  • A co się tyczy notatek Hallera (…). Dostrzegam w nich jednak coś więcej, dokument czasu, gdyż choroba umysłowa Hallera – wiem to dzisiaj – nie jest dziwactwem jednego człowieka, lecz chorobą epoki, neurozą całego pokolenia, do którego należy Haller, neurozą, której nie ulegają bynajmniej tylko osobowości słabe i mniej wartościowe, lecz właśnie silne, najbardziej uduchowione, najbardziej uzdolnione.
  • A także czułem w sobie – jak mi się to w ostatnich czasach zdarzało przy tego rodzaju rozrywkach – różne opory i zahamowania, niechęć wchodzenia do wielkich, przepełnionych i hałaśliwych sal, jakąś subtelną nieśmiałość przed obcą atmosferą, przed światem salonowców, przed tańcem.
  • – Ale jak to rozumiesz: że ludzie tacy jak my, mający o jeden wymiar za dużo, nie mogą tu żyć? Na czym to polega? Czy to tylko dzisiaj tak się dzieje? Czy może tak było zawsze (…)
    – Zawsze tak jak dziś? Zawsze świat tylko dla polityków, paskarzy, kelnerów i hulaków, a bez powietrza dla ludzi? (…)
    – Zawsze tak było i zawsze tak będzie, że czas i świat, pieniądze i potęga należą do ludzi małych i płaskich, a do innych, do tych właściwych ludzi, nic nie należy. Nic oprócz śmierci.
    – I nic ponadto?
    – Owszem, wieczność.
    • Postać: Herminia i Harry
  • Ale myśmy odnaleźli siebie,
    W sferze lodu prześwietlonym gwiezdnie,
    Obce są nam lata, dni, godziny,
    Obca młodość, stałość i różnica płci…
    Chłodny, nieruchomy jest nasz wieczny byt,
    Chłodny i promienny jest nasz wieczny śmiech.
  • Aż trudno jest znaleźć ślad Boga wśród życia, jakie wiedziemy, wśród tego zadowolonego, tak bardzo mieszczańskiego, tak bardzo bezdusznego czasu, na widok tej architektury, tych interesów, tej polityki, tych ludzi! Jakże nie mam być wilkiem stepowym i nędznym pustelnikiem pośrodku świata, którego celów nie podzielam, którego radości są mi obce!
  • – Bogate instrumentowanie nie było zresztą osobistym błędem ani Wagnera, ani Brahmsa, było błędem ich epoki.
    – Jak to? I za to muszą teraz tak ciężko pokutować? – zawołałem z wyrzutem.
    – Oczywiście. To idzie przez różne instancje. Dopiero kiedy odpokutuję winę swoich czasów, okaże się, czy pozostanie jeszcze tyle osobistych walorów, żeby warto było dokonać obrachunku.
    – Ale oni obaj nie są temu winni!
    – Oczywiście, że nie. Nie jest również ich winą, że Adam zeżarł jabłko, a przecież muszą za to pokutować.
    – Ale to straszne!
    – Zapewne, życie zawsze jest straszne. Nie jesteśmy winni, a mimo to jesteśmy odpowiedzialni. Z chwilą kiedy się rodzimy, już jesteśmy winni. Musiał się pan uczyć jakiejś dziwnej religii, skoro pan tego nie wie.
  • Całe życie jest takie, mój mały, i musimy je takim pozostawić, a jeśli nie jesteśmy głupcami, to musimy się z tego śmiać. Ludziom pańskiego pokroju stanowczo nie przystoi krytykować radia lub życia. Niech się pan raczej nauczy najpierw umiejętności słuchania! Niech się pan nauczy brać serio to, co jest tego warte, a z reszty niech się pan śmieje!
  • Całowałem jej oczy, usta, szyję i piersi. Dopiero co myślałem o Herminie gorzko i z wyrzutami. Teraz trzymałem jej dar w ramionach i byłem jej wdzięczny. Pieszczoty Marii nie profanowały cudownej muzyki, której dziś słuchałem, były jej godne i były jej dopełnieniem. Powoli ściągałem kołdrę z pięknej kobiety, aż pocałunkami dotarłem do jej stóp. Kiedy się przy niej położyłem, jej twarz, podobna do kwiatu, uśmiechnęła się wszechwiedząco i dobrotliwie.
  • Chcę więcej od ciebie, o wiele więcej. Chcę cię w sobie rozkochać. Nie, nie sprzeciwiaj się, pozwól mi mówić! Bardzo mnie lubisz, czuję to, jesteś mi wdzięczny, ale zakochany we mnie nie jesteś. Chcę sprawić, żebyś nim był, to należy do mojego zawodu, żyję przecież z tego, że umiem uwodzić mężczyzn. Ale posłuchaj uważnie: nie dlatego to robię, że właśnie ciebie uważam za tak niezwykle uroczego. Nie jestem w tobie zakochana, Harry, ani ty we mnie. Ale potrzebuję ciebie, tak jak ty mnie potrzebujesz. Potrzebujesz mnie teraz, w tej chwili, bo jesteś zrozpaczony i trzeba ci pchnięcia, które wtrąciłoby cię do wody i przywróciło ci życie. Potrzebujesz mnie, żeby nauczyć się tańczyć, śmiać i żyć. Ja natomiast potrzebuję ciebie, nie dzisiaj, później, do czegoś również niezmiernie ważnego i pięknego. Kiedy już będziesz we mnie zakochany, dam ci mój ostatni rozkaz. I ty go spełnisz, a to będzie dobre dla ciebie i dla mnie.
  • Chociaż nie widziałem innego wyjścia, chociaż piętrzyły się wokół wstręt, ból i rozpacz, chociaż nic mnie nie nęciło i nic nie było w stanie sprawić mi przyjemności czy wzbudzić we mnie nadziei, to jednak straszliwie bałem się unicestwienia, tego ostatniego momentu, tego zimnego, rozdzierającego ciosu we własne ciało!
  • Choć o życiu Wilka Stepowego niewiele mi wiadomo, mam jednak wszelkie powody do przypuszczenia, że przez kochających, ale surowych i bardzo pobożnych rodziców i nauczycieli wychowany był w duchu, którego zasadą jest „łamanie woli”. To unicestwienie osobowości i łamanie woli u tego ucznia zawiodło, był bowiem zbyt silny i nieugięty, zbyt dumny i inteligentny. Zamiast unicestwić jego osobowość, zdołano go tylko nauczyć nienawiści do samego siebie. Przeciw sobie samemu, przeciw temu niewinnemu i szlachetnemu obiektowi kierował odtąd przez całe życie genialność swej wyobraźni i pełnię swych intelektualnych możliwości. Był bowiem mimo wszystko na wskroś chrześcijaninem i męczennikiem w tym, że każde ostrze, każdą krytykę, każdą złośliwość, każdą nienawiść, do jakiej był zdolny, kierował przede wszystkim przeciw sobie. W odniesieniu do bliźnich, do otoczenia, podejmował stale bohaterskie i poważne wysiłki, by ich kochać, by oddać im sprawiedliwość, nie sprawiać bólu; zasadę miłości bliźniego wpojono mu bowiem równie głęboko, jak nienawiść do samego siebie i w ten sposób całe jego życie stało się przykładem, że bez miłości własnej niemożliwa jest też miłość bliźniego, że nienawiść do samego siebie jest tym samym co skrajny egoizm i płodzi w końcu tę samą okrutną samotność i rozpacz.
  • Chodził na dwóch nogach, nosił ubranie i był człowiekiem, ale naprawdę był to wilk stepowy. Nabył sporo wiedzy, jakiej mogą nabyć ludzie z dobrą głową i był wcale mądrym człowiekiem. Nie nauczył się jednak zadowolenia z samego siebie i ze swojego życia. Tego nie potrafił, był człowiekiem niezadowolonym, a pochodziło to prawdopodobnie stąd, że w głębi serca zawsze wiedział, lub zdawało mu się, że wie, iż właściwie nie jest człowiekiem, lecz wilkiem ze stepu.
  • Coraz bliżej, coraz wyraźniej widziałem upiora, którego się bałem. Był nim mój powrót do domu, powrót do mego pokoju, przymus milczenia wobec rozpaczy!
  • Często prowadziłem z Herminą długie i rzeczowe rozmowy o Marii, o jej rękach, plecach, biodrach, o jej sposobie śmiania się, całowania i tańczenia. – A to ci już pokazywała? – spytała kiedyś Hermina i opisała mi specjalną pieszczotę językiem przy pocałunku. Prosiłem, aby mi sama to zademonstrowała, ale odmówiła z powagą. – To przyjdzie później – powiedziała – jeszcze nie jestem twoją kochanką. Zapytałem, skąd zna sztukę pocałunków Marii i niektóre intymne szczegóły jej ciała, znane jedynie kochającemu mężczyźnie. – Och – zawołała – jesteśmy przecież w przyjaźni. Czy myślisz, że mamy przed sobą jakieś tajemnice? Często u niej sypiałam i bawiłyśmy się z sobą. Tak, tak, dostała ci się ładna dziewczyna, umie więcej od innych.
  • Człowiek, który jest zdolny pojąć Buddę, człowiek, który ma wyobrażenie o niebiosach i otchłaniach człowieczeństwa, nie powinien żyć w świecie, w którym panują common sense, demokracja i burżuazyjne wykształcenie. Żyje w nim tylko z tchórzostwa, a gdy wymiary tego świata zaczynają go uciskać, gdy szczupła mieszczańska izba staje się dlań za ciasna, wówczas kładzie to na karb „wilka” i nie chce przyznać, że czasami wilk jest najlepszą jego cząstką.
  • Człowiek nie jest czymś już stworzonym, lecz postulatem ducha, pewną daleką, zarazem utęsknioną, budzącą lęk możliwością i że drogę do niej odbywa się tylko małymi etapami, i to w straszliwych mękach i ekstazach.
  • Człowiek nie jest wszak jakimś mocnym i trwałym kształtem (…) jest raczej próbą i stanem przejściowym, jest niczym innym, jak wąskim, niebezpiecznym mostem między naturą a duchem.
  • Czytałem gazetę, chłonąłem oczyma wypociny jakiegoś nieodpowiedzialnego człowieka, przeżuwającego w swych ustach słowa innych, by je następnie – zaprawione śliną, ale nie strawione – znów z siebie wydalić.
  • Doszło bowiem do tego, że samotność i niezależność przestały być jego pragnieniem i celem, stały się jego losem, na jaki został skazany.
  • Duch jest diabłem, a my jesteśmy jego nieszczęśliwymi dziećmi. Wypadliśmy z kręgu natury i jesteśmy zawieszeni w próżni.
  • Haller należy do ludzi, którzy dostali się między dwie epoki, którzy zostali wytrąceni ze stanu bezpieczeństwa i niewinności, do tych, których przeznaczeniem jest przeżywać w spotęgowaniu całą problematykę ludzkiego życia jako osobistą męczarnię i piekło.
  • Humor – być może najciekawsze i najgenialniejsze osiągnięcie ludzkości.
  • Jako ciało każdy człowiek jest jednością, jako dusza nigdy.
  • Jakże mam nie być wilkiem stepowym i obdartym pustelnikiem, skoro, żyję w świecie, którego celów nie podzielam, którego radości są mi wszystkie obce.
  • Jest coś pięknego w tym zadowoleniu, w tej bezbolesności, w tych znośnych, przyczajonych dniach, kiedy ani ból, ani rozkosz nie mają odwagi krzyczeć, kiedy wszystko tylko szepce i skrada się na palcach.
  • Jeśli przez jakiś czas nie doznałem ani rozkoszy, ani bólu i oddychałem letnią, mdłą i znośną atmosferą tak zwanych dobrych dni, wtedy dziecinną moją duszę ogarnia tak ogromny smutek i taka żałość, że zardzewiałą lirę wdzięczności ciskam sennemu bożkowi zadowolenia w sytą twarz, wolę bowiem czuć w sobie prawdziwie diabelny ból niż zdrową temperaturę pokojową. Wtedy rozpala się we mnie dzika żądza mocnych wrażeń, żądza sensacji, wściekłość na wymuskane, płaskie, unormowane i wysterylizowane życie i obłędna chęć zniszczenia czegoś, na przykład domu towarowego albo katedry, albo siebie samego; chciałbym wtedy popełnić jakieś zuchwałe głupstwa, zedrzeć peruki paru czczonym bożyszczom, zaopatrzyć paru zbuntowanych sztubaków w wymarzony bilet do Hamburga, uwieść małą dziewczynkę lub skręcić kark kilku przedstawicielom mieszczańskiego ładu. Gdyż przede wszystkim najszczerzej nienawidziłem, brzydziłem się i przeklinałem zadowolenie, zdrowie, wygodnictwo, ten wypielęgnowany optymizm burżuja, tę tłustą, prosperującą hodowlę wszystkiego, co mierne, normalne, przeciętne.
  • Jeśli z jakiegokolwiek powodu było mu szczególnie źle, jeśli do opuszczenia, osamotnienia i zdziczenia jego życia dołączały się jeszcze nadzwyczajne dolegliwości lub straty, wtedy mógł tym cierpieniom powiedzieć: „Poczekajcie tylko jeszcze dwa lata, wtedy ja będę waszym panem!” Po czym z lubością wyobrażał sobie, jak to rankiem w pięćdziesiątą rocznicę urodzin napływać będą listy i powinszowania, gdy tymczasem on, pewny swej brzytwy, żegnać się będzie z bólem i zamknie za sobą drzwi. Wtedy artretyzm w kościach, melancholia, ból głowy i żołądka nic mu już nie zrobią!
  • Każda epoka, każda kultura, każdy obyczaj i tradycja mają swój styl, swoją specyfikę, swoje subtelności i ostrości, uroki i okrucieństwa, każda epoka uważa pewne niedomogi za oczywiste, a inne zło z znosi cierpliwie. Prawdziwym cierpieniem, piekłem, staje się życie ludzkie tylko tam, gdzie krzyżują się dwie epoki, dwie kultury i religie. Gdyby człowiek antyku musiał żyć w średniowieczu, zginąłby marnie, podobnie jak zginąłby dzikus w naszej cywilizacji. Bywają okresy, w których całe pokolenie dostaje się między dwie epoki, między dwa style życia, tak że zatraca ono wszelką naturalność, wszelki obyczaj, wszelkie poczucie bezpieczeństwa i niewinności.
  • Każde narodziny oznaczają oddzielenie się od wszechświata, oznaczają odgraniczenie, odosobnienie się od Boga, oznaczają bolesne stawanie się na nowo. Powrót do wszechświata, zaniechanie bolesnej indywidualizacji, stawanie się Bogiem znaczą: tak rozszerzyć swą duszę, aby znów mogła ogarnąć wszechświat.
  • Każdy wstrząs, każdy ból, każda niepomyślna sytuacja życiowa natychmiast budziły w nim, jak we wszystkich ludziach jego pokroju, pragnienie ucieczki przez śmierć, stopniowo jednak stworzył sobie właśnie z tej skłonności filozofię, służącą życiu. Oswojenie się z myślą, że to zapasowe wyjście stale jest otwarte, dodawało mu siły, budziło w nim ciekawość wypróbowania cierpień i złych stanów, a gdy było z nim bardzo źle, mógł czasem ze zgryźliwą radością, z pewnego rodzaju zadowoleniem z niepowodzenia, pomyśleć: jednak jestem ciekawy, ile to właściwie człowiek potrafi wytrzymać! Jeśli osiągnąłem już granicę wytrzymałości, to wystarczy mi tylko otworzyć drzwi i już mnie nie będzie”. Jest wielu samobójców, u których takie właśnie myśli wyzwalają niezwykłe siły.
  • Kto tak potrafi żyć chwilą i tak przyjaźnią i troskliwie umie cenić każdy kwiateczek przydrożny, każdą najdrobniejszą, najdziecinniejszą radość chwili, temu już życie nic złego nie zrobi.
  • Kto zakosztował tamtych dni złych, z atakami artretyzmu albo dotkliwym bólem głowy, umiejscowionym za gałkami ocznymi, szatańsko zmieniającym każdą radość oka i ucha w udrękę, albo owych dni umierania duszy, niedobrych dni wewnętrznej pustki i rozpaczy, w których wśród wyniszczonej i wyeksploatowanej przez kartele ziemi na każdym kroku aż do mdłości szczerzy do nas zęby świat ludzki i tak zwana kultura w swoim zakłamanym, prostackim i obłudnym blasku jarmarcznym, skoncentrowana i doprowadzona do szczytu obrzydliwości. We własnym, chorym ja – kto zakosztował tych piekielnych dni, ten jest zadowolony z normalnych i połowicznych, podobnych do dzisiejszego, ten siedzi z wdzięcznością przy ciepłym piecu, z wdzięcznością stwierdza przy czytaniu porannej gazety, że i dzisiaj nie wybuchła znów wojna, że nie ogłoszono nowej dyktatury, że nie wykryto ani w polityce, ani gospodarce szczególnie jaskrawego świństwa, z wdzięcznością stroi swą zardzewiałą lirę na umiarkowane, wcale pogodne, niemal radosne tony dziękczynnego psalmu, którym zanudza swego cichego, łagodnego, trochę bromem odurzonego bożka zadowolenia, a w tej letniej, zagęszczonej atmosferze nudy, pełnej dobrego samopoczucia i godnego wdzięczności znieczulenia, ci dwaj: ów monotonnie kiwający głową półbożek i ów z lekka posiwiały i przytłumionym głosem śpiewający psalm półczłowiek, są podobni do siebie jak bliźniaki.
  • Lekkie życie, lekka miłość, lekka śmierć – to nie dla mnie.
    • Postać: Harry Haller
  • Masz dziwne poglądy na życie! Zawsze robiłeś rzeczy trudne i skomplikowane, a tych prostych wcale się nie uczyłeś? Ale zachowywałeś się potem tak, jakbyś życie poznał do dna i niczego szczególnego w nim nie znalazł, to nie jest w porządku!
  • Miałeś w sobie obraz życia, jakąś wiarę i jakieś żądanie, byłeś gotów do czynów, cierpień… ofiar a potem spostrzegłeś stopniowo, że świat nie żąda od ciebie ani czynów, ani ofiar, że życie nie jest heroicznym poematem z rolami bohaterów, lecz mieszczańską izbą, gdzie ludzi w pełni zadawala jedzenie, picie, robótka na drutach, partia tarota i radio.
  • Myślę sobie: my, ludzie o większych aspiracjach, tęsknocie, o dodatkowym wymiarze, nie moglibyśmy w ogóle żyć, gdyby oprócz powietrza tego świata nie było jeszcze innego powietrza do oddychania, gdyby oprócz czasu nie istniała jeszcze wieczność, a ona jest właśnie królestwem prawdziwego człowieka. Do wieczności należy muzyka Mozarta i wiersze twoich wielkich poetów, do wieczności należą święci, którzy działali cuda, umierali męczeńską śmiercią i dawali ludziom wspaniały przykład. Ale do wieczności należy również obraz każdego prawdziwego czynu, siła każdego prawdziwego uczucia, nawet jeżeli nikt o nim nie wie, nikt go nie widzi, nie spisze i nie przechowa dla potomności. W wieczności nie ma świata potomnych, jest tylko świat współczesnych.
    • Postać: Hermina
  • Na przykład nie jest wykluczone, że ten człowiek był w dzieciństwie dziki, nieokiełznany i nieporządny, że jego wychowawcy usiłowali w nim zabić w nim bestię i przez to właśnie wytworzyli w nim urojenie i przeświadczenie, iż w rzeczywistości jest właściwie bestią o cienkiej tylko powłoce wychowania i człowieczeństwa. Można by o tym długo i ciekawie rozprawiać, a nawet pisać całe tomy; ale wilkowi stepowemu nic by to nie pomogło, gdyż było mu obojętne, czy tkwił w nim wilk zaklęty czarami, wbity kijami, czy też był on tylko urojeniem jego duszy.
  • Najnieszczęśliwsze życie nawet ma swe godziny słońca i wśród piasku i kamieni swe ubożuchne kwiatki szczęścia.
  • Nauka ma rację o tyle, że oczywiście żadnej wielości nie da się ujarzmić, nie kierując nią, bez pewnego rodzaju porządku i ugrupowania. Nie ma natomiast racji w tym, że sądzi, iż możliwy jest jednorazowy, obowiązujący, dożywotni porządek licznych jaźni pochodnych. Ten błąd nauki ma wiele niemiłych skutków, jego wartość polega jedynie na tym, że zawodowi nauczyciele i wychowawcy uważają swoją pracę za uproszczoną, a myślenie i eksperymentowanie za zbędne. Wskutek tej pomyłki sporo ludzi, nieuleczalnie chorych umysłowo uchodzi za „normalnych” ba nawet za społecznie wysoko wartościowych, i na odwrót, niektórych geniuszy uważa się za obłąkanych.
  • Nawet przeciętnie uzdolniony człowiek, przebiegłszy kilka stuleci, staje się dojrzały.
  • Nie raz już panu życie obrzydło, starał się pan stąd wydostać, prawda. Tęskni pan za tym, żeby zostawić tę epokę, ten świat, tę rzeczywistość i przenieść się w inną, bardziej panu odpowiadającą, w świat bez czasu. Niech pan to zrobi, drogi przyjacielu, zachęcam pana do tego. Pan przecież wie, gdzie jest ukryty ten inny świat, którego pan szuka, i wie pan, że jest to świat pańskiej własnej duszy. Tylko w pańskim wnętrzu żyje ta inna rzeczywistość, za którą pan tęskni. Nie mogę panu dać niczego, co by nie istniało już w panu, nie mogę otworzyć innej galerii obrazów prócz galerii pańskiej duszy.
  • Nie szkoda niczego, co minęło. Szkoda tylko tego, co jest teraz i dzisiaj, szkoda tych wszystkich godzin i dni, które traciłem, które tylko cierpliwie znosiłem, które nie przynosiły ani darów, ani wstrząsów.
  • Niech pan spojrzy: tak pan dotychczas widział samego siebie. Podsunął mi lusterko pod oczy (…) I zobaczyłem, nieco zamazany i fermentujący sam w sobie obraz: siebie samego, Harrego Hallera, a wewnątrz, w tym Harrym, Wilka Stepowego, płochliwego, pięknego, ale obłędnie i lękliwie patrzącego, z oczyma żarzącymi się bądź wrogo, bądź smutno, a cała ta wilcza postać przepływała przez Harrego w nieustannym ruchu, podobnie jak w rzece dopływ o innej barwie mąci wodę, i żłobi oko, walcząc boleśnie nurty pożerają się nawzajem, pełne niezaspokojonej tęsknoty za własnym kształtem. Smutno, smutno patrzył na mnie swymi pięknymi, płochliwymi oczyma płynny, na wpół ukształtowany wilk.
  • Niedobrze, jeśli ludzkość nazbyt wysila swój umysł i stara się logicznie uporządkować sprawy, które dla rozumu są jeszcze w ogóle niedostępne. Obraz człowieka, niegdyś szczytny ideał, staje się dziś schematem. My, obłąkani, być może na nowo uszlachetnimy ten ideał.
  • Nikt nie może mi zabronić przyjemności oszczędzenia sobie za pomocą gazu, brzytwy czy rewolweru powtórki tego procesu, którego gorzką bolesność nazbyt często i głęboko musiałem przeżywać. Nie, do licha, nie istnieje w świecie żadna moc, która mogłaby żądać ode mnie, bym raz jeszcze spotkał się sam na sam z jej potwornymi okropnościami i raz jeszcze przeszedł nowe kształtowanie, nową inkarnację, której celem i kresem nie byłyby przecież spokój i cisza, lecz wciąż nowe samounicestwienie, wciąż nowe samokształtowanie! Niechby nawet samobójstwo było głupie, tchórzliwe i podłe, niechby było niesławnym i haniebnym wyjściem zapasowym – każde, nawet najbardziej hańbiące wyjście z tego młyna cierpień jest gorąco pożądane, tu już nie ma teatru szlachetności i heroizmu, tu postawiono mnie przed prostym wyborem między małym, przelotnym bólem a palącym, niekończącym się, trudnym do wyobrażenia cierpieniem. Zbyt już często bywałem w moim ciężkim, zwariowanym życiu szlachetnym Don Kichotem i przedkładałem honor nad przyjemność, bohaterstwo nad rozum. Dość tego, koniec z tym.
  • O ty, serce w poniewierce, druk, czernidło to mamidło, czujesz wieczny żal do świata, gdzie człek człekiem wciąż pomiata, na pociechę dam ci świecę, zapal sobie tak na hecę.
  • Oboje byliśmy jeszcze dziećmi i nie bardzo wiedzieliśmy co mówić, co robić… oboje byliśmy jeszcze dziećmi, tej niedzieli nie doszło nawet do pierwszego pocałunku, ale byliśmy niesłychanie szczęśliwi. Staliśmy, oddychaliśmy i usiedliśmy w trawie, głaskałem jej rękę, ona zaś nieśmiało gładziła moje włosy, potem znów wstaliśmy i próbowaliśmy zmierzyć, kto z nas jest wyższy i właściwie ja byłem o palec wyższy, ale nie chciałem tego przyznać, lecz utrzymywałem, że jesteśmy dokładnie tego samego wzrostu, że Pan Bóg przeznaczył nas dla siebie.
  • Oczywiście nie chcą pływać! Urodzili się przecież dla ziemi, nie dla wody. I oczywiście nie chcą myśleć, gdyż stworzeni zostali do życia, a nie do myślenia! Tak, a kto myśli i kto z myślenia czyni sprawę najważniejszą, ten wprawdzie może w tej dziedzinie zajść daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś utonąć.
  • Otóż wszelki humor wyższego rzędu zaczyna się od tego, że nie bierze się już poważnie własnej osoby.
  • Parokrotnie wyraziłem pogląd, że każdy naród, a nawet każdy pojedynczy człowiek, zamiast usypiać swoją czujność zakłamanymi politycznymi „kwestiami winy”, musi zbadać, w jakim stopniu, skutkiem błędów, zaniedbań i złych przyzwyczajeń, sam ponosi odpowiedzialność za wojnę i za wszelką inną nędzę świata, i że jest to – być może – jedyna droga zapobieżenia następnej wojnie. Tego mi nie wybaczą, gdyż oczywiście oni sami są absolutnie niewinni: cesarz, generałowie, wielcy przemysłowcy, politycy, prasa…nie mają sobie absolutnie nic do zarzucenia, nie poczuwają się do żadnej winy. Można by sądzić, że na świecie wszystko układa się wspaniale, tylko że w ziemi leżą dziesiątki pozabijanych ludzi.
  • Pochyliłem się nieco ku niej, wówczas dużymi, mocnymi rękoma ujęła moją głowę i długo mnie całowała. Usiadłem przy niej na łóżku, wziąłem ją za rękę i prosiłem, by mówiła cicho, gdyż nie powinni nas tu słyszeć, spoglądałem w dół na jej piękną, okrągłą twarzyczkę, spoczywającą na mojej poduszce obco i cudownie, jak wielki kwiat. Powoli przyciągnęła moją dłoń do swych ust, potem wsunęła ją pod kołdrę i położyła na swej ciepłej, spokojnie oddychającej piersi.
  • Pojęcia obowiązku rzeczywiście nie znam, już nie znam. Dawniej miałem urzędowo wiele z nim do czynienia, byłem profesorem teologii. Poza tym byłem żołnierzem i brałem udział w wojnie. To, co wydawało mi się obowiązkiem i co nakazywały mi autorytety i zwierzchnicy, wcale nie było dobre, stale miałem ochotę uczynić coś przeciwnego. Ale jeśli nawet nie znam już pojęcia obowiązku, to przecież znam pojęcie winy…Zresztą kto wie, może obydwa oznaczają to samo. Już z chwilą, kiedy matka mnie urodziła, stałem się winny, skazany na życie, zobowiązany do służby wojskowej, zabijania, płacenia podatków na zbrojenia.
  • Proszę, niech pan schowa swoje figurki, ta zabawa nieraz jeszcze sprawi panu przyjemność. Figurę, która dziś rozrosła się do rozmiarów nieznośnego pośmiewiska i psuje panu grę, zdegraduje pan jutro do rangi nieszkodliwego pionka. Z biednej, uroczej figurki, która przez moment wydawała się skazana jedynie na zły los i na złą gwiazdę, w następnej kombinacji uczyni pan księżniczkę.
  • Przyjrzyj się jakiemukolwiek zwierzęciu, kotu, psu, ptakowi albo nawet jednemu z tych pięknych, dużych zwierząt w ogrodzie zoologicznym, pumie lub żyrafie! Zobaczysz, że one wszystkie są prawdziwe, że żadne nie jest zakłopotane, każde wie, co ma robić i jak się zachować. Nie chcą imponować. Żadnej komedii. Są takie, jakie są, jak kamienie i kwiaty albo jak gwiazdy na niebie. Rozumiesz?
  • „Samobójca” – a Harry nim był – niekoniecznie musi żyć w szczególnie bliskim kontakcie ze śmiercią, taki kontakt można mieć, nie będąc samobójcą.
  • Tam, myślałem, kończyło się wszystko, przy owym wstrętnym glinianym dole, przy głupich, zakłopotanych słowach kaznodziei, w obecności głupich, zakłopotanych min zebranych żałobników, w obliczu beznadziejnego widoku wszystkich tych krzyży i tablic z blachy i marmuru, w otoczeniu tych wszystkich sztucznych kwiatów z drutu i szkła, tam był kres nie tylko nieznajomego, tam będzie nie tylko jutro czy pojutrze również i mój kres, kiedy mnie zagrzebią, zakopią w błoto wśród zakłopotania i zakłamania uczestników, nie, tak kończyło się wszystko, wszelkie nasze dążenie, cała nasza kultura, wiara, cała nasza radość i chęć do życia, która jest tak bardzo chora i którą wkrótce też tam pogrzebią.
  • Treścią bowiem tego spojrzenia była cicha rozpacz, która w pewnym sensie stała się już nawykiem i formą. Swoją rozpaczliwą jasnością spojrzenie to prześwietlało nie tylko osobę nadętego mówcy, ale wyszydzało i osądzało sytuację chwili, oczekiwanie i nastrój publiczności, nieco pretensjonalny tytuł zapowiedzianej prelekcji – nie – spojrzenie wilka stepowego przenikało całą naszą współczesność, całą zapobiegliwą krzątaninę, całe karierowiczostwo i próżność, całą powierzchowną grę zarozumiałej, płytkiej duchowości – i niestety – sięgało jeszcze głębiej, nie tylko do braków i beznadziejności naszych czasów, naszej mentalności, naszej kultury, ale przenikało aż do serca człowieczeństwa, wymownie wyrażało w jednej sekundzie całe zwątpienie myśliciela, być może wtajemniczonego w godność i sens życia ludzkiego w ogóle. Spojrzenie to mówiło: „Patrz, jakimi jesteśmy małpami! Patrz, jaki jest człowiek!” – i cała sława, cała mądrość, wszystkie zdobycze ducha, wszystkie dążenia do wzniosłości, wielkości i trwałości, do tego co ludzkie, runęły i stały się małpią igraszką.
  • W istocie, jeśli świat ma rację, jeśli rację mają masowe rozrywki, kawiarniana muzyka, zamerykanizowani ludzie, zadowoleni z byle czego, w takim razie ja nie mam racji, jestem szaleńcem, jestem naprawdę wilkiem stepowym (…) jestem zwierzęciem, zabłąkanym w obcym i niezrozumiałym świecie, zwierzęciem, które nie może już znaleźć swego legowiska, swego pożywienia i chęci do życia.
  • W rzeczywistości żadne „ja”, nawet najbardziej naiwne, nie jest jednością, lecz bardzo zróżnicowanym światem, małym gwiaździstym niebem, chaosem form, stopni i stanów, dziedzicznych obciążeń i możliwości. Każda jednostka dąży do uznania tego chaosu za jedność i mówią o sowim „ja”.
  • W wieczności, widzisz, czas nie istnieje; wieczność jest mgnieniem oka, w sam raz długim na żarty.
  • Wszystko to trzeba więc było odpokutować w bezkresnym ogniu czyśćcowym, a dopiero potem wyłoniłoby się pytanie, czy poza tym jest jeszcze coś osobistego, coś własnego, czy też cała moja działalność i wszystkie jej skutki są tylko pustą pianą na morzu, tylko bezsensowną igraszką w potoku wydarzeń.
  • Wśród ludzi bez szczególnej osobowości, bez zdecydowanego charakteru, bez wstrząsów w życiorysie, wśród ludzi tuzinkowych i żyjących stadnie są tacy, którzy kończą samobójstwem, chociaż w całej swej strukturze i ukształtowaniu nie należą do typu samobójców, gdy tymczasem bardzo wielu, może nawet większość spośród tych, których z istoty należy zaliczyć do samobójców, nigdy nie usiłuje targnąć się na życie.
  • W ciągu tych lat straciłem zawód, rodzinę, dom, stanąłem poza wszelkimi grupami społecznymi, samotny, przez nikogo niekochany, przez wielu podejrzewany, w ustawicznym gorzkim konflikcie z opinią publiczną i moralnością, i chociaż wciąż jeszcze żyłem w mieszczańskich ramach, to jednak z moim sposobem odczuwania byłem pośrodku tego świata – obcy. Religia, ojczyzna, rodzina, państwo straciły dla mnie wartość i nic mnie już nie obchodziły, pyszałkowatość nauki, cechów, sztuki budziły we mnie wstręt; moje poglądy, mój smak, mój sposób myślenia, którym niegdyś olśniewałem jako człowiek zdolny lubiany, były teraz zaniedbane, zdziczałe i dla ludzi podejrzane. Jeżeli nawet w tych wszystkich moich bolesnych przemianach zyskałem coś niewidzialnego i nieuchwytnego – musiałem za to drogo zapłacić i raz po raz życie moje stawało się twardsze, cięższe, samotniejsze i bardziej zagrożone. Zaiste, nie miałem żadnego powodu życzyć sobie dalszego ciągu tej drogi, która wiodła mnie w coraz rzadszą atmosferę, podobnie jak ów dym z jesiennej pieśni Nietzschego.
  • Z każdego takiego wstrząsu życiowego w końcu coś zyskiwałem, temu nie mogę zaprzeczyć, a więc trochę wolności ducha, głębi, samotności, niezrozumienia, oziębłości. Z mieszczańskiego punktu widzenia życie moje było od każdego takiego wstrząsu do następnego, coraz w większym oddaleniu się od tego co normalne, dozwolone, zdrowe.
  • Zamierzał ponadto posłużyć się (…) teatrem, i to bez poczucia humoru, jako pewnego rodzaju mechaniką samobójstwa.
  • Zawsze przecież istnieje trochę takich ludzi, którzy wymagają od życia tego, co najlepsze i nie mogą pogodzić się z głupotą i brutalnością.
  • Zbyt już często bywałem w moim ciężkim, zwariowanym życiu szlachetnym Don Kichotem i przedkładałem honor nad przyjemność, bohaterstwo nad rozum. Dość tego, koniec z tym.
  • Ze swego życia uczynił pan jakąś wstrętną historię choroby, ze swych zdolności nieszczęście, jak widzę nie potrafi pan nic innego zrobić z piękną, zachwycającą, młodą dziewczyną, jak wbić jej nóż w ciało i zadać śmierć.
  • Zrozumiałem wszystko, zrozumiałem Pabla, Mozarta, gdzieś za plecami słyszałem jego straszliwy śmiech, wiedziałem, że w mojej kieszeni są setki tysięcy układów gry życiowej, wstrząśnięty, przeczuwałem jej sens, byłem zdecydowany rozpocząć ją raz jeszcze, raz jeszcze zakosztować jej męki, raz jeszcze i wiele razy przejść piekło mojej duszy. Kiedyś będę lepiej grał w tę grę z figurkami. Kiedyś nauczę się śmiać. Czekał na mnie Pablo. Czekał na mnie Mozart.
  • Życie ciska wokół siebie tak zwaną rzeczywistością, wspaniałym kalejdoskopem świata, pozwala na to, by po Haendlu następował odczyt o sposobie fałszowania bilansu w średnich zakładach przemysłowych, z czarodziejskich dźwięków orkiestry czyni odrażającą zawiesiną tonów, a swoją technikę, zapobiegliwość, swą straszną nędzę i próżność wsuwa wszędzie między idee a rzeczywistość, między orkiestrę a ucho. Całe życie jest takie, mój mały i musimy je takim pozostawić, a jeśli nie jesteśmy głupcami, to musimy się z tego śmiać. Ludziom pańskiego pokroju stanowczo nie przystoi krytykować radia lub życia. Niech się pan nauczy brać serio, to co jest tego warte, a z reszty niech się pan śmieje!
  • Życie jest zawsze straszne. Nie jesteśmy winni, a mimo to jesteśmy odpowiedzialni.
  • Życie miało obrzydliwie gorzki smak, czułem jak życie mnie wyłącza i odrzuca (…) Ach gdzie bym tylko spojrzał, dokąd tylko skierowałbym myśl, nigdzie nie czekała na mnie radość, nikt mnie nie przywoływał, nic mnie nie nęciło, wszystko czuć było zgniłym zużyciem, zgnitym połowicznym zadowoleniem, wszystko było stare, zwiędłe, szare, rozlazłe, wyczerpane do dna. Mój Boże, jakże to było możliwe? Jak mogło się to stać ze mną, uskrzydlonym młodzieńcem, poetą, przyjacielem Muz, obieżyświatem, żarliwym idealistą? Jak mogło mnie nawiedzić, skradając się powoli, to porażenie, ta nienawiść do siebie i wszystkich, to zahamowanie wszelkich uczuć, to głębokie, złe zniechęcenie, to obrzydłe piekło pustki serca i rozpaczy?
  • Żyje jeszcze i chodzi gdzieś po świecie na swoich umęczonych nogach, w górę i w dół po schodach obcych domów, gdzieś tam gapi się na wyfroterowane posadzki i starannie pielęgnowane arakuarie, w ciągu dnia przesiaduje w bibliotekach, noce spędza w knajpach albo leży na wynajętym tapczanie i wsłuchuje się w żyjący za oknem świat i ludzi i wie, że jest wykluczony z tego wszystkiego, jednak się nie zabija, gdyż resztka wiary powiada mu, że cierpienia tego musi w sercu zakosztować do końca i że na to cierpienie musi umrzeć.